Najnowsze wpisy, strona 14


gru 03 2015 Boze Narodzenie
Komentarze: 2

 Boże Narodzenie

- Boże, jak mnie wkurzają te święta – pomyślała Majka i ze złością wycofała się ze sklepu pełnego ludzi. Wracała z pracy i chciała po drodze kupić sobie coś na późny obiad, ale widząc te tłumy zrezygnowała. - Ile można kupować, powariowali przed tymi świętami – wściekała się w myślach.

Majka miała zamiar coś zjeść i popracować jeszcze trochę, bo jej praca w redakcji nie ograniczała się do budynku firmy. Zawsze trzeba było jeszcze coś w domu dopracować, szczególnie tematy, które wymagały skupienia i spokoju. Kilka kroków przed swoim blokiem zatrzymała się, patrząc w okna małego spożywczego sklepiku. - No, chociaż tu mam szczęście – weszła uruchamiając wystrojonego Mikołaja stojącego przy drzwiach. - Ho, ho, ho! - radosny głos włączył się równocześnie z melodią kolędy, którą tak lubiła jej mama. Majka machnęła ręką jakby chciała odgonić jakiegoś natręta. Atmosfera przedświąteczna powodowała, że kilka razy dziennie jej myśli bezwiednie krążyły wokół mamy, taty, rodzinnego domu w Pałkowicach i wspomnień z dzieciństwa. Czym bardziej nie potrafiła nad tym zapanować, tym bardziej ją to denerwowało. W sklepie machinalnie kupiła najpotrzebniejsze rzeczy i czym prędzej wyszła uruchamiając znów rubasznego Mikołaja.

Po drodze przejrzała korespondencję wyjętą ze skrzynki i jak zwykle zignorowała kartki świąteczne. Kot przeciągnął się leniwie gdy weszła i udając obrażonego pokazał jej ogon.

- Feliks nie wygłupiaj się, wcześniej nie mogłam – zrzuciła buty i pobiegła za futrzakiem. Właściciel tego pięknego imienia jeszcze chwilę pokazywał focha, ale za bardzo lubił pieszczoty żeby z nich zrezygnować. Majka podgrzała gotowe danie, przełożyła na talerz i jedząc zerkała na ekran telewizora. Właśnie zaczął się polski serial, który przypadł jej do gustu, a jednocześnie była zła na siebie, że traci przy nim czas. Oczywiście motyw świąt też się musiał tu znaleźć. - Boże, jakaś psychoza, czy co? - Spojrzała na stojący na komodzie kalendarz jakby oczami chciała przesunąć daty z 21 na na 27 grudnia. Podskoczyła na dźwięk telefonu i odruchowo odebrała:

- Cześć kochana – zaszczebiotała dawno nie widziana koleżanka.

- Co u ciebie? Dawno się nie widziałyśmy i chciałam ci złożyć życzenia – Elka nie czekała nawet, aż Majka odpowie na powitanie. - Wesołych Świąt i fajnych prezentów, no i dużo miłości – wybuchnęła głośnym prawie histerycznym śmiechem. - Dzięki, tobie też – mruknęła Majka. -

- No to fajnie, zobaczymy się, a może razem spędzimy Sylwestra? - Elka zamknęła się na chwilę.

- Dobra, zdzwonimy się, dzięki za telefon – Majka wyłączyła się i głośno wypuściła powietrze. - Następna nawiedzona – pomyślała ponuro i wyłączyła telefon.

Położyła się na kanapie, przytuliła kota i przymknęła oczy. Na chwilkę – usprawiedliwiała się sama przed sobą. Nagle zobaczyła błyszczącą kolorową choinkę, usłyszała gwar, rozmowy, śmiechy, brzęczenie sztućców. Mama niosła z kuchni wazę z parującym barszczem, z płyty rozlegała się kolęda „Bóg się rodzi”. Wszyscy zasiadali do stołu, tato wkroczył za mamą z michą pierogów, Bartek robił miejsce na pełnym już stole. Magda wlewała do szklanek kompot z suszonych owoców, a ona – Majka patrzyła na całą rodzinę z uwielbieniem.

- Jak ja kocham święta – powiedziała do mamy odbierając od niej wazę z barszczem...

- A jak ja kocham was – uśmiechnęła się mama.

Nagle zakręciło ją w nosie i kichnęła głośno, aż Feliks się wystraszył i zeskoczył z kanapy. Majka ze zdumieniem rozejrzała się po pokoju wytarła łzy, które nie wiedzieć czemu spływały jej po policzkach.

….....................................................................................

Eliza podjechała pod dom i zatrąbiła klaksonem. Jerzy wyszedł, pomógł żonie wyjąć zakupy i zabrał je do domu.

- Co tam słychać ? – zapytała z przyzwyczajenia.

- Nikt nie dzwonił? - popatrzyła z nadzieją na męża.

- Dzwoniła twoja siostra, ale jeszcze się odezwie. Eliza chciała zapytać o Majkę, ale to nie miało sensu. Gdyby córka zadzwoniła, Jerzy by nie wytrzymał i od razu jej powiedział. Weszli do domu, Jerzy wziął płaszcz od Elizy i powiesił               w przedpokoju.

- Podgrzej mi zupę, a ja się trochę odświeżę – Eliza powkładała zakupy do lodówki. Puściła gorącą wodę do wanny, wlała żel i patrzyła na rosnącą pianę. Uwielbiała takie leżakowanie w wodzie po powrocie z pracy. Teraz przymknęła oczy i cieszyła się chwilą. Zaraz jednak usłyszała wrogi, stanowczy i pełen pretensji głos Majki:

- Okłamywaliście mnie przez tyle lat! Czemu mi nie powiedzieliście?! Kim są moi prawdziwi rodzice? - Majka miotała się po mieszkaniu i nie dopuszczała nikogo do głosu. Ojciec próbował złapać ją za rękę i uspokoić, ale to było niemożliwe.

- Majeczko posłuchaj przez chwilę, ja i tato... próbowała Eliza.

- Jaki tato?! - skoczyła Majka. Porwała z wieszaka płaszcz              i wybiegła z domu. Pukanie do drzwi było natrętne                        i denerwujące.

- Eliza, nie śpij w wannie, zupa stygnie – zawołał Jerzy                   i postukał znowu, by zmusić żonę do wyjścia z łazienki.          Eliza poczuła słony smak w ustach i nie wiadomo, czy policzki  były mokre od wody czy łez.

......................................................................................................

W wigilijne południe był nadspodziewanie niewielki ruch. Majka wyjechała z Krakowa i z bijącym sercem skierowała samochód w stronę Pałkowic. Przed nią trzy godziny jazdy i psychicznego przestawienia się na inny tor. Tylne siedzenia pełne były kolorowych pakunków, torebek i różnych świątecznych drobiazgów. Majka czuła się jak aktor przed wejściem na scenę. Bała się, a jednocześnie bardzo tego chciała. Ostatnie dni zdecydowały, że dziś jedzie do domu. Tak – do domu. Przecież Eliza i Jerzy to jej uwielbiani rodzice, a Magda i Bartek to rodzeństwo, za które dałaby się posiekać. Tak było trzy lata temu. Potem dowiedziała się, że rodzice zabrali ją z domu dziecka gdy miała 4 miesiące. Wściekła się, nie chciała słuchać tłumaczeń, nie odbierała telefonów. Nie podając nikomu adresu napisała, by jej nie szukali, że nie chce ich znać. Tak było do przedwczoraj, kiedy to w markecie zobaczyła Bartka z małym chłopczykiem na ręku. Mało nie zemdlała z wrażenia, zaskoczenia, wzruszenia. Usiadła i jak zaczarowana wpatrywała się w brata, który zupełnie nieświadomy tych obserwacji pokazywał synkowi jakąś zabawkę.

- Boże, mam bratanka! - ta krótka chwila zadecydowała o jej świątecznym postanowieniu.

- Co ja narobiłam?! Przecież to moja rodzina. Jak mogłam ich tak zostawić? - Rozejrzała się po olbrzymim sklepie ze zdumieniem. Teraz zauważyła pięknie oświetlone choinki, uśmiechniętych Mikołajów krążących między klientami, przedświąteczną gorączkę i atmosferę radosnego oczekiwania. Nagle i ją ogarnęła ta gorączka. Rzuciła się w stronę działu z zabawkami i kupiła kilka samochodzików dla 2-3 latka, potem kilka bajek i lalkę blondynkę i lalkę czarnulkę... Bo może Magda już też ma rodzinę? Gdy Majka otrząsnęła się z amoku, miała pełen wózek prezentów i tak szczęśliwą minę, że nie poznała samej siebie w podświetlonych lustrach.

- Mam nadzieję, że mnie przyjmą, Boże spraw, żeby nie było za późno – modliła się.

Od domu dzieliło ją już tylko 5 kilometrów i pokonała je jak na skrzydłach. Gdy zbliżyła palec do dzwonka przy drzwiach, one natychmiast się otworzyły, a za nimi stała mama. Patrzyły na siebie przez chwilę i prawie jednocześnie objęły ramionami płacząc i śmiejąc się na przemian. Trwały w uścisku do momentu gdy nie usłyszały cienkiego głosiku:

- Babcia, a kto to?

- Ciocia Maja, na którą wszyscy bardzo czekaliśmy – powiedział drżącym głosem dziadek Jerzy biorąc w ramiona swoją córkę. – Witaj dziecko – uśmiechnął się szczerze, co dawno mu się nie zdarzało.

Teraz to się już takie zamieszanie zrobiło, że wszyscy mówili naraz, wybuchali śmiechem, poklepywali się po plecach. Stukały sztućce, miauczał Feliks wypuszczony w końcu z samochodu, a mały Kamil chcąc się z nim zaprzyjaźnić prawie urwał mu ogon.

... a ona – Majka patrzyła na całą rodzinę z uwielbieniem.

- Jak ja kocham święta – powiedziała do mamy odbierając od niej wazę z barszczem...

- A jak ja kocham was – uśmiechnęła się mama.

Wesołych Świąt ;)

                                                                                     Ewa Piasecka

opowiadania : :
lis 10 2015 Niby zwykły dzień
Komentarze: 3

                                                Niby zwykł dzień

- Wstać, nie wstać... Boże, jak mi się nie chce  – Justyna otworzyła z trudem oczy  i spojrzała na okno. - Dobrze, że chociaż słońce świeci – mruknęła.
 Wzięła prysznic i starannie wyszykowała się do pracy. Zawsze pamiętała o perfekcyjnym, ale stonowanym makijażu. Jeszcze krytyczne spojrzenie w lustro i w końcu wyszła do pracy.  Na oświetlonym zegarze kościelnym wskazówki mówiły, że dochodzi piąta. Justyna przeszła na druga stronę ulicy i po chwili była  w szpitalu. Zeszła schodami w dół, w szatni zostawiła torebkę, założyła biały fartuch i zmienne obuwie. Potem umyła ręce, sprawdziła  w lustrze swój wizerunek i weszła do wielkiej szpitalnej kuchni.
Jeszcze nikogo nie było więc zaczęła napełniać warniki wodą. Potem do elektrycznych krajalnic wkładała kolejne bochenki chleba i postawiła na wielkim stole masło. Spojrzała na grafik i wyjęła z lodówki dżem i jajka. W tym momencie trzasnęły drzwi wejściowe. Przyszła Gośka – pomyślała Justyna i włączyła wodę na kawę.
- Hej! Jestem. – Gosia jak zwykle głośna i szybka stanęła w drzwiach.
- Kawy, kawy... - pociągnęła nosem, bo Justyna właśnie zalewała „plujkę”.
- Siadaj.- Justyna postawiła kolorowe kubki na stole. – Jajka już wstawiłam więc mamy 5 minut na gadanie, a potem do roboty.
Dziewczyny z przyjemnością wdychały świeży aromat kawy i zaczęły wspominać wczorajszy wieczór w klubie.
Na dyskotece Justynę wypatrzył bardzo przystojny facet. Pierwszy raz się pojawił       w tym miejscu, ale był ze znajomymi, których dziewczyny widywały tu dość często.
Przedstawił się jako Marek i kilka razy prosił Justynę do tańca. Niby bawili się wszyscy razem, lecz było widać,  że chłopak jest nią zainteresowany. Wieczór był bardzo przyjemny, ale dziewczyny pracując na rannej zmianie pożegnały się już o jedenastej. - Fajny ten Marek, no i ma na ciebie oko. – powiedziała Gośka uśmiechając się do koleżanki. - Umówiliście się? - zapytała.
- No coś ty! - oburzyła się Justyna. - Przecież widziałam go po raz pierwszy.
- No to postaraj się, żeby to nie był ostatni, bo szkoda takiego ciacha – parsknęła Gośka.
Dziewczyny ostro zabrały się do roboty, bo za chwilę salowe zgłoszą się po śniadanie dla pacjentów. Teraz już nie było czasu na rozmówki. Szybkie tempo utrzymywało się do południa, kiedy to już w trzyosobowym zespole kończyli przygotowywać obiad. Ich kolega Rafał zaczynał pracę później i później ją kończył. Stanowili fajną grupę. Dziś brakowało tylko Ingi, która była na zwolnieniu lekarskim.
- Pójdziemy zrobić Indze zakupy, a potem możemy wstąpić do księgarni, może już przyszły nasze „ściągi” - zaśmiała się Gośka.
Dziewczyny spędzały z sobą dużo czasu, prócz wspólnej pracy, łączyła ich rozrywka i co najważniejsze wspólne studia. O tych studiach wiedziało tylko kilka osób, te które musiały. Dziewczyny nie chwaliły się tym, bo nie chciały zapeszyć. Robota  w kuchni to nie był szczyt marzeń, ale trzeba było na siebie zarabiać.
Teraz w doskonałych humorach zrobiły zakupy chorej koleżance i skierowały się              w stronę jej bloku. Inga mieszkała z młodszą siostrą, ale ta akurat wyjechała na kilka dni. Inga była najstarsza z całej trójki, zdążyła już wyjść za mąż i się rozwieść. Przeżyła krótkie szczęście, dłuższy zawód i goiła rany w samotności. Ale to już minęło. Teraz, po kilku latach stała się silniejsza, niezależna i mając mieszkanie „po mężu” przygarnęła nawet siostrę, która uczyła się i pracowała tu w mieście.  Inga miała teraz swój cel. Żyła bardzo skromnie, bo jej marzeniem było otworzyć małą cukierenkę. Dziewczyny w żartach już nazywały ją bizneswomen, ale ona się nie obrażała, bo wiedziała, że koleżanki kibicują jej w tych planach.
Teraz jak zwykle ucieszyła się na ich widok, ale nie rozgadywały się wiele, bo Inga miała wyleżeć przeziębienie, a nie wysiadywać przy kawce.
Justyna i Gośka skierowały się więc w stronę księgarni. Nagle Gośka złapała Justynę za rękę: - Patrz! Twój amant idzie... 
- Przestań się wygłupiać – Justyna z obawą spojrzała w stronę nadchodzącego młodego mężczyzny. Nie chciała, żeby usłyszał  i nie wiadomo co sobie o niej pomyślał.
Marek też zauważył dziewczyny poznane w klubie i pomachał im z daleka   z uśmiechem.  - Fajnie was widzieć – powiedział i przywitał się z dziewczynami. Macie czas? Może pójdziemy gdzieś na kawę, lody... - spojrzał wyczekująco.
- Najpierw musimy coś załatwić– powiedziała Justyna i ruszyła w stronę księgarni.     - Poczekaj na nas – dodała Gosia i zniknęły wewnątrz sklepu.
 Dziewczyny ze swoją  literaturą pod pachą,  zgarnęły Marka sprzed księgarni i  cała trójka ruszyła w stronę kawiarni. 
- Co tam za romanse taszczycie, a może kryminały? - uśmiechnął się Marek.
Gosia nie zdążyła zrobić uniku  i Marek złapał w locie książkę, która spadłaby na ziemię.  - „Diagnostyka bakteriologiczna” – popatrzył zbaraniałym wzrokiem na dziewczyny. - Mówiłyście coś o myciu garów wczoraj, a tu taka literatura? O co chodzi? - Marek był jednym wielkim znakiem zapytania.
- No dobra ty ciekawe jajo -  zaśmiała się Justyna. - Faktycznie pracujemy w kuchni w szpitalu, ale także studiujemy medycynę. Nie obnosimy się z tym, bo jak nam coś nie pójdzie, to wiesz, co ludzie powiedzą – kuchareczkom się w głowach poprzewracało. A, że nam się naprawdę poprzewracało, to na razie wiemy tylko my – dopowiedziała Gosia i dziewczyny zaczęły się śmiać. Markowi udzielił się ten wesoły nastrój, ale szybko spoważniał: - Ale wy wariatki jesteście, takie pozytywnie zakręcone. To fajnie, że studiujecie. Jak byście potrzebowały pomocy, to jestem chętny – powiedział z zagadkowym uśmiechem
- A niby w czym ? – wyrwało się  Justynie.
- Coś tam liznąłem z tego tematu – pokazał na książki i uśmiechnął się: - Bo w tym szpitalu, w którym myjecie gary,  ja od kilku dni pracuję jako...bakteriolog.
- O kurde, żartujesz! - dziewczyny stanęły jak wryte: - Czemu nie mówiłeś?
- Nikt nie pytał, zresztą nie było takiego tematu – Marek otworzył drzwi kawiarni przed dziewczynami i skłonił się jak lokaj.
Przy kawiarnianym stoliku zawiązała się nowa przyjaźń. Młodzi ludzie żywo rozmawiali i  nawet nie zauważyli, że za oknami zrobiło się ciemno.
                                                                                                                                  Ewa Piasecka
10 listopada 2015r.
opowiadania : :