Archiwum październik 2015


paź 30 2015 Justyn
Komentarze: 5

                                     J u s t y n

  (opowiadanie)


       Justyn odszedł. To prawie tak niemożliwe jak fiknięcie kozła w wykonaniu pałacu kultury. Nikt w to nie uwierzył, gdy usłyszał tę wiadomość po raz pierwszy. Wszyscy przyjaciele  i znajomi odebrali to jak kolejny numer Justyna. Bo on taki był – jajcarz i żartowniś.                                                                                        Za to serce miał cholernie pojemne. Pamiętam jak siedzieliśmy  w parę osób  po pracy na ławeczce i czekaliśmy na tramwaj. Słońce świeciło, dziewczyny machały kolorowymi spódniczkami - chciało się żyć. Justyn stwierdził, że żal natury i zarządził, że idziemy do domu pieszo, bo w tramwaju duszno. Wymyślił drogę przez park, zebrał od nas po piątce   i poszedł kupić colę i chipsy. Bo żeby nie marnować czasu pójdziemy sobie – tak powiedział - nóżka za nóżką i zaliczymy piknik po drodze. Dogonił nas już w parku bez coli i chipsów za to uśmiechnięty na okrągło. – Co z piknikiem? – pytamy. - Zabrakło pieniędzy, ale babcia ma leki… . Taki był Justyn. Wystarczyło, że zobaczył potrzebującego pomocy to nic się nie liczyło, a cieszył się jak dziecko.  Niejednego kumpla wybawił z opresji, był prawdziwym przyjacielem. Tylko z żoną nie mógł się jakoś dogadać  - nadawali na różnych falach dopóki się nie rozeszli. Syna kochał nad życie – Feluś miał już 15 lat i przepadał za ojcem. Widywali się ostatnio rzadko od czasu kiedy syn wyjechał z matką do Francji. Z Warszawy do Paryża to odległość do pokonania  bez przeszkód szczególnie dla Justyna. Bywało, że jak zatęsknił wtedy bez zbytnich przygotowań  wsiadał  w samolot i leciał do Felusia.   Poza tym gadali sobie codziennie wykorzystując cuda nowoczesnej komunikacji słownej.                 Taki był Justyn.

Witrynę  (tak pieszczotliwie nazwał żonę jeszcze przed ślubem)) tolerował teraz - gdy już nie byli razem i nawet  jakby się z czasem polubili,  szczególnie na odległość.

Pamiętam, gdy Majka z naszego działu złamała nogę to Justyn potrafił wstawać rano o piątej żeby zdążyć przed pracą podrzucić jej świeże pieczywko na śniadanie. Taki był Justyn.  

Dobre miał chłop serce. To niemożliwe, że nikt już nie spuści szczura na sznurku, żeby wystraszyć wredną i złośliwą  Trudę, nikt nie naleje wody do butów Aśce przed wyjściem na dyskotekę. Bo to potrafił tylko Justyn.  I nikt się na niego nie gniewał bo dobry chłop był   z niego. Miał opory przed przyznaniem się do tego, że skończył już  czterdziestkę. Jak w jego bloku zachorował gospodarz, to Justyn potrafił przez tydzień go zastępować w najpilniejszych sprawach, bo wiedział, że chłop ma szóstkę dzieci do wykarmienia i kasa mu potrzebna. Taki był Justyn. A teraz go nie ma. Gdyby żył do osiemdziesiątki pewnie nikt by o nim tak często nie wspominał,  bo na starość byłby może upierdliwy, zrzędliwy, złośliwy...  A tak to się nigdy nie zestarzeje, nie stetryczeje, będzie z nami jako ten kawalarz wlewający herbatkę koperkową do butelki po żołądkowej gorzkiej. Ja myślę, że on umarł sobie „dla jaj”  - bo taki był Justyn.

                                                                                                                         Ewa Piasecka

opowiadania : :
paź 29 2015 W gościach u natury
Komentarze: 2

           A oto taka bajeczka dla 6- 100 latków propagująca ekologię  w Polsce, za którą nawet oberwał mi się…  ;) Certyfikat za udział w konkursie organizowanym przez Ministerstwo Środowiska.

 

Ewa Piasecka

                           W gościach u Natury

 

- Jedziemy na wycieczkę – powiedziała pani Jaworska.

- Hurrrra! – Wojtek nie mógł się powstrzymać. Mama spojrzała na niego podejrzliwie                       i zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę się cieszy, czy coś knuje. Miał ochotę pobiec na orlik              i pograć w piłkę z kolegami.

-  Pojedziemy nad wodę, pokażę Wam małe kaczuszki – uśmiechnęła się mama.

Ola w końcu zainteresowała się tematem: - A nie idziemy dziś do pseckola?

Mama zabrała przygotowany koszyk i rodzinka wyszła z domu. -  Bierzemy rowery oczywiście, nie będziemy kopcić samochodowymi spalinami przy sobocie, prawda dzieciaki? – roześmiała się mama.

Cała trójka wyprowadziła z garażu rowery i udała się na tyły ich dużego domu.

- Mamo, mogę prowadzić? – 10-letni Wojtek  jako jedyny mężczyzna w gronie chciał zastąpić tatę.

- Jasne, znasz drogę, tylko nie pędź, bo za tobą jedzie Ola – mama uśmiechnęła się.

Dwadzieścia minut później rodzinka rozłożyła koc nad wodą.  Siedzieli  już tu sympatycy świeżego powietrza i zapachu lasu. Jeziorko bowiem otoczone było świerkami, sosnami, gdzie- niegdzie połyskującą białym pniem brzozą. Mama rozejrzała się wkoło i zrobiła dziwną minę na widok rozsypanego worka na śmieci i walających się puszek przy obozowisku, gdzie głośno bawiło się kilka osób. Chciała podejść do grupy i zwrócić uwagę, ale powstrzymał ją wystraszony wzrok Oli.

- Pójdziemy trochę dalej, bo kaczuszki są z drugiej strony – powiedziała do dzieci i zaczęła składać koc.

W nowym miejscu było zdecydowanie spokojniej. Las cicho szumiał, ptaki rozrabiały chowając się przed słońcem w koronach drzew.  Od strony wody od czasu do czasu słychać było plusk potwierdzający, że pod wodą toczy się życie. Ola popatrzyła na taflę wody i zapytała: - A gdzie   kacuski, mamuś?

- Posiedzimy chwilę cichutko, to przyjdą – mama wymownie położyła palec na ustach.

Rzeczywiście,  po chwili w szuwarach przy brzegu zaczął się energiczny ruch, rozległy się jakieś popiskiwania i kwakanie mamy-kaczki . Na wodzie pojawiły się kręgi i oczom „turystów” ukazała się kolorowa kaczka, której upierzenie pięknie połyskiwało w słońcu. Za nią „gęsiego” płynęły dzieci – kaczuszki. Ola szeroko otworzyła buzię i chłonęła ten widok zachłannie.  - Oooooo! Pać Wojtu…  – westchnęła z zachwytem. Wojtek roześmiał się, bo oczarowanie młodszej siostry tym widokiem było bardzo zabawne. A Ola na nikogo nie zwracała uwagi, tylko liczyła małe kaczki. – Mamo, Wojtu, osiem, jeśt osiem!

Mama położyła się wygodnie i z dziećmi obserwowała  kaczki. – Może wymyślimy im imiona? – zaproponowała Oli. – Dobzie, telaz myślę – odpowiedziała Ola zapatrzona na pływającą kaczą rodzinę. Z drugiej strony jeziorka słychać było muzykę i śmiechy.                  Mama pochyliła się                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                    w stronę Wojtka: - To nie w porządku, prawda?     Jesteśmy gośćmi tego  zakątka, któremu należy się szacunek. I wszyscy tak powinni się zachowywać – powiedziała z wyrzutem myśląc o beztroskich intruzach zakłócających spokój.        

 – Może coś z tym zrobimy? – zaproponował Wojtek, patrząc poważnie na mamę. Ten dziesięcioletni  chłopiec potrafił już nie raz zaskoczyć swoich rodziców dorosłym podejściem do życia.

- Co proponujesz? – mama już rozkładała talerzyki i przygotowywała drugie śniadanie.                  Na  piknik zabrała same naturalne witaminki : owoce, wyciskane soki, kanapki z pomidorem              i szczypiorkiem. Każdy znalazł coś dobrego. Kaczki odpłynęły  więc Ola postanowiła dołączyć się do uczty.

- Zostawimy list  – uśmiechnął się Wojtek.  – Może jak ta wycieczka przyjdzie następnym razem, to go przeczyta.

- Ja teś napise – poderwała się Ola z pełnymi ustami  i już była gotowa do działania.

- Dobrze, najpierw zjedzmy – zarządziła mama. Po chwili po śniadaniu zostały tylko naczynia. Ola poskładała talerzyki, mama zebrała resztki po owocach, a Wojtek zapakował wszystko do koszyka sprawdzając czy żadne śmieci  nie pozostały w trawie.

- Najpierw Ola powie jakie imiona nadała kaczuszkom, dobrze? – mama uśmiechnęła się do córeczki. – Tak! – Ola zaczęła wyliczać: - Misia, Kasia, Ala, Juśtynka, Mazienka, Wiki, Zosia                i Kaja .

- A czemu same dziewczyny? – oburzył się Wojtek

- No Wojtuś, mów co tam wymyśliłeś z tymi listami – mama była chętna do akcji podjętej przez syna.

- Napiszemy  kartkę, włożymy do folii i powiesimy na drzewie. A napis...hm, właśnie mamuś, co napiszemy?

- Może:  „ Zachowuj się cicho i nie śmieć! Natura” –  zaproponowała mama.

- I wyłąć muzykę – dopowiedziała Ola. - O! Kaczki – zawołała nagle radośnie na widok powracającej kaczej rodzinki. Wygrzebała z koszyka resztkę pieczywa i  wrzucała okruszki do wody, patrząc jak małe szybciutko je chwytają w dziobki.  Dumna mama kaczka obserwowała swoje maluchy. Najmniejszy okruszek się nie zmarnował. Sielanka trwała jeszcze jakiś czas. Wojtek stwierdził, że poprosi tatę, by zabrał go na ryby w tak urokliwe miejsce.- Miałaś dobry pomysł mamuś z tą wycieczką – powiedział. – Jeszcze w piłkę też zdążę pograć.

Po drugiej stronie zrobiło się cicho. Okazało się, że głośna wycieczka opuściła obozowisko pozostawiając… „pobojowisko”. Wojtek wyjął z plecaka białe tekturowe pudełko, oderwał równiutko dno  i napisał mazakiem przesłanie do niegrzecznych turystów. Potem z woreczka foliowego po owocach zrobił okładkę i na sznurku przywiązał do drzewa, pod którym biesiadowało towarzystwo. Mama z Olą obserwowały jego działania szeroko otwartymi oczami.

- Skąd wiedziałeś, że te rzeczy będą ci potrzebne ? – roześmiała się mama, patrząc na przedsiębiorczego Wojtka.

- Mamuś, w  moim plecaku jest wszystko, czego potrzebuje samotnik na bezludnej wyspie – odpowiedział z powagą.

Rodzina Jaworskich zaczęła się zbierać do odjazdu. Wszyscy pomyśleli o tacie, żałując, że musiał iść do pracy, kiedy oni tak fajnie spędzili czas.

- A może jutro znów przyjedziemy w odwiedziny do Natury? Tata ma wolne i odpocznie nad wodą. I weźmiemy z sobą wędki – zaproponował rozemocjonowany Wojtek. Mama aż się wzruszyła, bo rzadko się zdarza, by dziesięciolatek wolał wycieczkę z rodziną od kopania piłki, albo serwowania w Internecie. - Miałam dobry pomysł – pomyślała zadowolona. Piękna pogoda, dzieci na powietrzu, Ola szczęśliwa, bo widziała kaczuszki. A Wojtek…jest niesamowity. Wie, że przyrodę należy chronić, bo wszystko od niej zależy. Kochane mam dzieciaki  - pomyślała pani Jaworska patrząc z czułością na dzieci jadące przed nią na rowerach. Zbliżali się do domu, zauważyła stojącego przed furtką męża i postanowiła opowiedzieć mu o wycieczce i o tym,  jakie mają wspaniałe dzieci ;)

opowiadania : :